PRZYGODY RUTY - PAMIĘTNIK PRZY MIĘCIE CZ. I
- marcelinafalinska
- 3 maj 2023
- 6 minut(y) czytania

Jak się w poniedziałek odgrażałam, tak zrobiłam. Otwieram soloRPG Pamiętnik przy mięcie i zaczynam grać. Czas podzielić się spisywanym na bieżąco pierwszym dniem z dziennika Czarownicy Ruty, która zyskała dwie nowe cechy:
Ruta zajmuje się akwarelami - z dużą ilością ziół i kwiatów ma pod dostatkiem pigmentu na farby własnej roboty. (cecha od RainbowAnatema)
Ruta zdecydowanie boi się motyli. Ćmy kocha, ale motyle ją przerażają. (cecha od Macieja Matuszewskiego)
Dzięki!
Nawet zdążyłam namalować jej portret 🌼🌻

Sowa nie jest chowańcem Rutki, przyszła mi tak po prostu, więc tożsamość Paszczy jest jeszcze do okrycia.
SPISANIE DZIENNIKA - JAK ZAGRAĆ W PAMIĘTNIK PRZY MIĘCIE?
Otwieram wydrukowany przez siebie podręczniczek (ma tylko 4 strony), biorę kostkę sześciościenną (tzw. K6) i talię kart, z której wyciągam Jokery. Talię dokładnie tasuję i...
RZUCAM KOŚCIĄ, ŻEBY WYLOSOWAĆ ILOŚĆ KART NA TEN DZIEŃ

Wypadła 2, zatem tyle kart dobieram, ale jeszcze ich nie podglądam. Teraz należy ustawić je w odpowiedniej kolejności. Ja wybrałam konfigurację: JEDNA KARTA = JEDNO ZDARZENIE. Mogłam też zdecydować, że połączę je w jeden encounter, ale chcę, by więcej mnie spotkało.
LOSUJĘ CHARAKTER PIERWSZEGO ZDARZENIA, A NASTĘPNIE ODKRYWAM PIERWSZĄ KARTĘ

Charakter zdarzenia to niespodziewane spotkanie, a trójka kier oznacza Rogacza z kategorii Sąsiedzi. Już teraz powinnam przystąpić do swojego wpisu w dzienniku, żeby nie wiedzieć, co czeka mnie pod drugą kartą.
3 kwietnia roku Czterech Gwiazd
To pierwszy wpis w moim dzienniku i trochę się tym stresuję. Stara Wiedźma kazała mi go prowadzić, twierdząc, że powinnam dzięki temu nabierać wprawy w swoich praktykach. Nie do końca rozumiem, po co mi taki dziennik, w którym będę spisywała dni - o wiele lepszy byłby grimuar z zaklęciami lub przepisami na eliksiry. Ona uparła się jednak, że musi być dziennik i mam zapisywać tutaj swoją powszedniość łącznie z tym, co jadłam na śniadanie. A więc proszę: dzisiaj zjadłam jajecznicę z suszonymi kurkami (zostało ich jeszcze trochę po zimie).
Przed południem nie miałam wiele czasu dla siebie. Niby dobrze, bo interes się kręci. Nie spodziewałam się jednak, że pierwszą istotą, którą tu poza Paszczą przyjmę, będzie ktoś spoza wioski.
Wyrabiałam farby na akwarele na ganku, kiedy usłyszałam tętent kopyt biegnących wprost w stronę mojej chatki. Zaraz potem ujrzałam pięknego ale dramatycznie przerażonego samca sarny. Rogacz pędził, co sił w nogach, spostrzegł mnie i przyspieszył. Zatrzymał się dopiero, wskoczywszy na ganek i ryknął:
- Błagam, ukryj mnie u siebie!
Ponad jego rogami zauważyłam ruch w leśnej gęstwinie, chyba dopiero teraz dotarło do mnie szczekanie psów w oddali. Nie pytałam o więcej, odłożyłam moździerz i otworzyłam przed nim drzwi do chaty. Ledwie je zamknęłam, a już zobaczyłam, jak z krzaków wypadają i pędzą na mnie dwa ogary.
- Stop! - rzuciłam sucho w ich stronę, używając wiedźmowego głosu. Stara Wiedźma kazała mi go oszczędzać, ale w tym momencie wydał mi się niezbędny.
Psy stanęły niemal w miejscu i dalej ujadały groźnie. Ich mowy nie byłam w stanie zrozumieć, nie należały już do lasu tylko do człowieka, którego spodziewałam się zaraz ujrzeć.
Rzeczywiście po chwili z zarośli wyszedł myśliwy. Tęgi mężczyzna z liczną bronią zawieszoną gdzie popadnie. Uniósł rękę, by uciszyć ogary i spojrzał na mnie ostro.
- Jeleń - szczeknął prawie tak jak jego psy. - Gdzie pobiegł.
To nie było pytanie. Jego ton przypominał mi raczej krótkie żołnierskie komendy. Podobno wiedźmom wystarcza tylko trzydzieści sekund, by ocenić dobro w człowieku. Ten mężczyzna miał go w sobie o wiele za mało.
- Dzień dobry! - uśmiechnęłam się do niego i wróciłam do mojego moździerza. - To był samiec sarny i pobiegł tam.
Wskazałam mu kierunek ruchem głowy, udając, że kompletnie nie jestem przejęta sytuacją. W rzeczywistości byłam. I to bardzo.
Mężczyzna rzucił jakieś słowo w stronę swoich psów i ruszył we wskazanym kierunku. Zdążyłam już odetchnąć z ulgą, gdy nagle jeden z nich ponownie się rozszczekał. Stał zwrócony pyskiem prosto w moje okno. Nie musiałam tam spoglądać, by wiedzieć, kogo mógł dostrzec lub wyczuć. Skubane ogary, ich nie da się tak łatwo oszukać.
Myśliwy spojrzał w okno, potem na mnie, potem na trawę dokoła chaty.
- Musiał mieć lekki bieg. Nie widzę tu jego śladów - powiedział, patrząc na mnie. - Zupełnie, jakby się tu rozpłynął.
- Mówią, że ten las jest magiczny. Nie tylko rogacze potrafią się tutaj rozpłynąć - rzuciłam, dalej patrząc na własne pracujące dłonie.
- Ta chata stała tutaj długo opuszczona, a ja pani nie znam. Mimo że chadzam po tych lasach - mężczyzna ciągnął temat.
Podszedł bliżej. Jego stopa, okuta w ubłocony, but stanęła na pierwszym schodku prowadzącym na ganek. Pies dalej szczekał.
- Jestem Ruta, zielarka. Miło mi pana poznać - spojrzałam na niego, starając się nie panikować.
Co Stara Wiedźma zrobiłaby w takim momencie? Użyć głosu? Nie... Na ludzi nie działa, a nawet jeśli - gość mógłby się połapać. Bo przecież nie wydam mu sarny, skoro już zaprosiłam ją do środka. Prawo gościnności dla wiedźmy jest święte.
- Dobrze się składa, że Pan tu w zasadzie jest - podjęłam po chwili milczenia. - Przeniosłam się tutaj dosłownie kilka dni temu. Jeszcze się urządzam, więc proszę wybaczyć, że nie zaproszę na herbatę. Sądziłam, że nie spotkam tu żywej duszy, a okazuję się, że będę miała kompana do spędzania czasu.
Uśmiechnęłam się do myśliwego jednym z tych uśmiechów, które Stara Wiedźma kazała mi ćwiczyć. Przydadzą ci się - powiedziała mi kiedyś.
Mężczyzna patrzył przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami, po czym wszedł na ganek i wystawił rękę z zamiarem podania mi jej. Wstałam szybko, odwzajemniłam uścisk, chwyciłam pierwsze lepsze liście, które leżały obok mnie na stole i wręczyłam mu, zamykając na nich jego dłonie.
- Pan się nabiega po tych chaszczach to i jeszcze jakieś zadrapania paskudne będą. Wziąć te listki, wygotować pięć minut i przemywać niewielkie rany - spróbowałam wejść w ton mojej nauczycielki. - Szybciej się zagoją i będzie mniej piekło.
Mężczyzna przyjął prezent z zadowoleniem. Przedstawił mi się jako Grom, wziął psy i poszedł w las. Słyszałam jeszcze, jak szczekały chwilę, ale potem jazgot ucichł. Odczekawszy dobre piętnaście minut, otworzyłam drzwi do chaty, by zastać tam przerażonego, skulonego na ziemi Rogacza.
- Poszedł na północ, więc tobie radzę biec na południe - rzuciłam w jego stronę. - Zranił cię?
- Nie - rogacz stanął na nogi i ruszył w stronę wyjścia. - Dziękuję, że pomogłaś.
- Jesteś mi winny przysługę - zacytowałam swoją mentorkę, wierząc, że tak powinna zareagować każda wiedźma.
- Jestem i spełnię ją w nieoczekiwanej dla ciebie chwili - odpowiedział.
Rogacz prawie tak prędkim jak wcześniej susem wyskoczył na ganek. Potem rzucił się w las. Patrzyłam za nim jeszcze chwilę, nasłuchując psich skowytów lub huku wystrzału, ale szczęśliwie las był znów cichy i spokojny.
CZAS NA DRUGĄ KARTĘ. ODKRYWAM JĄ, UPRZEDNIO LOSUJĄC JEJ NATURĘ.

Na kości wylosowałam szóstkę - jest to zaplanowane spotkanie. Król karo oznacza wianek z kategorii Przedmioty.
Zanim położę się spać, opiszę krótko jeszcze jedno spotkanie. W wiosce mieszka Luba, którą znam z dzieciństwa. Lubka przeniosła się tutaj razem z mężem jeszcze zanim ja przybyłam tu na praktyki. Jest więc jedyną znajomą duszą w okolicy i to na jej przybycie liczyłam w ciągu dnia. Uprzedził ją jednak rogacz.
Lubka jest śliczną dziewuchą, zazdroszczę jej tej urody bardzo. Oprócz tego ma mnóstwo oleju w głowie i wzięła sobie bardzo sensownego chłopa do domu. Eryk jest dla niej dobry i czuły, a przede wszystkim traktuje ją poważnie.
Siedziałyśmy z Lubą do wieczora i plotkowałyśmy o tym, co dzieje się w wiosce. Zapytałam ją o myśliwego Groma, a ona odrzekła mi, że to cham, prostak i goguś, używając zgoła mniej wybrednych słów.
- Uważaj na niego Ruta - pogroziła mi palcem. - Jak się na ciebie uweźmie, to szkoda twoich nerwów.
Przyjęłam jej radę do serca, martwiąc się nieco, że pierwsze spotkanie z nim nie należało do najbardziej uczciwych. Stara Wiedźma mówi zawsze, że czarownica nie powinna być kryształowa, ale obawiam się, że może narobiłam sobie kłopotów.
Patrzę teraz na ten wianek od Lubki i nie mogę się nadziwić. Jak to jest, że dziewczyna, w której nie ma krzty magii, natyka się na kwiaty nasączone taką dużą mocą? I jeszcze tak umiejętnie je zrywa, że magia zostaje w wianku? Kocham Lubkę całym sercem również za takie niemagiczne magiczności. Z tą myślą planuję zasnąć, a więc dobranoc drogi dzienniku!
Pierwszy wpis za mną! Teraz przyjdzie czekać na kolejne. W tym czasie z chęcią zapytam Was:
Oczywiście wianek ma moc usuwania migreny. 5 minut w wianku i problem z (hehe) głowy. 💜